„Misterium mortis” między ateizmem i teizmem

Czym jest śmierć? Już pobieżnie zastanawiając się nad tym pytaniem można stwierdzić, że na pewno jest wokół niej aura tajemnicy, a może nawet „misterium” (przeczucie, że śmierć jest przejściem do innej rzeczywistości), wyrażające się choćby w tym jak odnosimy się do umierających, w naszym szacunku wobec zmarłych, obrzędach pogrzebu itd. Czy zatem jest ona kresem życia czy tajemniczym przejściem do innego świata, do Boga? Gdzie szukać odpowiedzi na te pytania? Rozpocznijmy naszą drogę od wysłuchania argumentów ateizmu, by później przez wniknięcie w ludzkie doświadczenie trwogi śmierci dać wypowiedzieć się teologii.

Ateizm, można powiedzieć, traktuje człowieka w jego mierzeniu się z własną śmiercią jako istotę „przywiązaną do ziemi”. Czyli fizyczny świat ze swoją historią stanowi jedyny sens człowieka. Poza nim nic nie ma. Bóg więc nie istnieje. Śmierć jest definitywnym końcem każdego człowieka. Za jej bramą jest tylko nicość. Podwaliny myślenia ateistycznego tworzyło wielu myślicieli. Warto jedynie wymienić kilku, których poglądy często można spotkać na łamach mediów czy w życiu codziennym, jako częste argumenty przeciw istnieniu Boga, a tym samym argumenty za śmiercią jako końcem życia. Jednym z najważniejszych jest Fryderyk Nietzsche, który uważał, że religia jest świadomością ludzkiej niewystarczalności i przeżywanym uznaniem własnej słabości. W jego oczach religie są chorobą, wyrazem zawiści i resentymentu ze strony tych, którzy marnie wyposażeni w siłę witalną i niezdolni przetrwać walki, uciekli się do ideologii sławiącej słabość, intelektualne ubóstwo i potulność. A to wszystko jak, powiedziałby Nietzsche, ma służyć ludziom religii po to, „aby ściągnąć świat do poziomu swej własnej nędzy, aby zarazić wyższą rasę wrogimi instynktom wartościami i w ten sposób zapewnić triumf swemu skandalicznemu niedołęstwu nad zdrową tężyzną życia”(1).

W inny sposób zanegował zasadność rzeczywistości religijnej w życiu człowieka (wszelką metafizykę) Ludwik Feuerbach, który uważał, że wiara w Boga może człowieka wyalienować i zmarnować, gdyż Bóg jest zwierciadlanym odbiciem człowieka. Inaczej mówiąc, projekcja człowieczeństwa w zaświaty tworzy Boga. Idąc więc tym tropem można powiedzieć, że zamiast marnowania czasu i energii na tworzenie Boga, jako „super człowieka” lepiej zająć się życiem na ziemi. Jemu poświęcić wszystkie siły, aby je ulepszać i jak najlepiej przeżyć. Tak naprawdę filozofia, a tym bardziej teologia jest więc antropologią. Czyli – miarą wszystkiego jest człowiek.

Podobny redukcjonizm antropologiczny spotykamy w psychoanalizie Zygmunta Freuda. Według Freuda to podświadomość i libido determinuje życie człowieka i jego aktywność duchową / religijną. Zdaniem Freuda ludzka aktywność psychiczna znajduje swoje odzwierciedlenie w religii, która jest tworzona przez tzw. super ego człowieka (rodzaj sumienia, autocenzury, normy, ideału). Ludzkie ego (świadoma, rozumna część psychiki) zmaga się z id (siedlisko popędów, instynktów żądających natychmiastowego zaspokojenia) i super ego. Ego musi ciągle wypracowywać kompromisy pomiędzy tymi dwoma siłami. Ego nie jest panem we własnym domu, ale jest swoistą igraszką tego, co dzieje się w podświadomości(2). I ten pogląd przejawia się w dzisiejszej kulturze, gdzie religię sprowadza się do jednej z wielu aktywności psychicznych człowieka. W tym sensie nie jest ona niczym szczególnym w psychicznej aktywności człowieka jeżeli chodzi o postrzeganie zjawiska religii jako dowodu na istnienie Boga.

Jednak czy teoretyczne konstrukcje powyższych myślicieli uspakajają ludzki lęk przed śmiercią? Czy uspokoją ten lęk inne poglądy, jak np. modne w dzisiejszej kulturze wskazania egzystencjalizmu, który mówi, że człowiek powinien żyć z pełnią świadomością iż jego życie, on sam, jest „byciem ku śmierci”. A skoro śmierć jest nieuchronna to powinniśmy być sobą, tworzyć własne życie i nadawać mu wartość. A mówiąc kolokwialnie – przeżywać tak życie, aby, gdy nadejdzie koniec, móc sobie samemu powiedzieć, że wato było je przeżyć. A może uspokaja nas perspektywa Epikura, który również zachęca by żyć pełnią życia, brać z niego pełnymi garściami. I nie bać się śmierci, bo „póki jesteśmy, nie ma śmierci, gdy jest śmierć, nie ma nas”. Po prostu – gdy umieramy, to znikamy ze świata i „nie ma nas”, a gdy żyjemy, działamy na ludzkim padole, to nie myślimy o kresie życia, czyli „nie ma śmierci”. Uważam, że żadna z powyższych metod nie ujmuje w wystarczający sposób znaczenia ludzkiego życia i śmierci oraz nie może rozprawić się z ludzkim lękiem przed śmiercią. Dlaczego?

Ponieważ w człowieku jest jakaś tajemnica, przeczucie, że ten świat to nie wszystko. Sposobem na ujawnicie się tego przeczucia są najczęściej sytuacje graniczne w naszym życiu, czyli wszelkie dotykające nas tragedie, choroby, śmierć bliskich itd. Burzą one nasz spokój, bo to, co nas spotkało jest niesprawiedliwe, niezrozumiałe. Mówimy: nie tak powinno być? Słyszy się wtedy np. pytanie: Dlaczego on umarł, przecież powinien żyć, był młody, pełen sił i pasji życia? Czy więc w takiej sytuacji ukoi nasz ból suche stwierdzenie, że tak jest i już, że takie są prawa przyrody? Często wtedy budzi się w nas sprzeciw wobec takiego „bezdusznego” widzenia życia i świata. Mówimy wtedy, że nasze życie, historia świata i nasz koniec muszą mieć jakiś sens. Ale skąd brać i gdzie szukać tego poczucia sensu, skoro wszelkie systemy materialistyczne a zwłaszcza dominujący w nauce ewolucjonizm sprowadza nasze życie do przypadku w ślepej grze dziejów? Sytuacje graniczne są więc takimi „prześwitami innego świata” w naszym życiu. Ten „inny świat” jawi się nam jako nieokreślony, tajemniczy i pociągający. W szczególny sposób można tego doświadczyć obcując ze śmiercią, jaką głosi i zawiera cmentarz. Jak ujął to Tischner: „Cmentarz głosi klęskę gospodarowania – zadomowienia, zakorzenienia, fiasko przywiązania do ziemi. Na cmentarzu ziemia ukazuje się nam jako ziemia odmowy. To nie tu – mówi cmentarz, nie tu jest Dom, nie tu jest zakorzenienie”(3).

Doświadczenia graniczne są jednym z budulców naszej zdolności oddzielenia się od świata, wznoszenia się ponad niego, co otwiera nas na doświadczenie Boga i buduje w nas potrzebę religii. Religii pojmowanej jako wiara (przekonanie o istnieniu Boga i więzi miedzy Nim, a człowiekiem). Jednak owo przekraczanie świata poprzez zaniepokojonego przemijalnością i tajemnicą śmierci człowieka wynika nie tylko z trudnych i niezrozumiałych doświadczeń, ale również z rozumności człowieka. Bo tylko człowiek jest świadomy swojej śmierci i chce coś z tą świadomością zrobić, ale również to człowieka niepokoją pytania o sens i cel świata oraz własnej egzystencji. W tym najtrudniejsze pytanie: dlaczego jest coś, a nie raczej nic? I dalej: co to jest prawda? Czy dzieje mają sens? Czym jest człowiek? Co to jest dobro moralne?

Zapytamy jednak skąd bierze się w nas zdolność do zadawania takich pytań? Odpowiedź wszelkiej maści materializmu nie wystarczy. Ponieważ siła tych pytań rozsadza materialistyczne modele myślowe o świecie i żyjącym w nim człowieku. Definicji człowieka nie może wyczerpać myślenie zawężone do świata fizyki i biologii. Zdolność człowieka do przekraczania myślą granic świata fizycznego, dociekanie początku oraz ludzka wolność z jej sprzeciwem wobec „fatum” (świata przyrody, który nami rządzi) wymaga narzędzi metafizycznych. To potwierdza, że jest w nas „coś nie z tego świata”, a mówiąc inaczej jakaś pustka, dziura, która domaga się zapełnienia.

W świetle powyższych rozważań możemy powiedzieć, że każdy człowiek przychodzi na świat ze swoistą „dziurą”, którą prędzej czy później odkrywa(4). Mrok tej „dziury” tworzą niepokojące pytania: Po co i dlaczego żyję? Czy poza tym życiem jest coś więcej? Wiem, że umrę, skąd więc i w jakim celu jest we mnie świadomość własnej przemijalności? Dlaczego boję się śmierci? Czy Bóg istnieje i kim On jest? Czy coś mnie z Nim wiąże?

Wszystkie te pytania otwierają nasze myślenie na przychodzącego spoza horyzontu świata Boga. A mówiąc inaczej budzą w nas szczerą tęsknotę za wybawieniem od śmierci i duchowego niepokoju. W pytaniach tych odsłania się nam nasze wewnętrzne pragnienie spotkania z Bogiem, co trafne wyrażają słowa Augustyna: „Niespokojne jest nasze serce dopóki nie spocznie w Tobie”. Dlaczego tak jest? Wynika to z naszego boskiego rodowodu. Człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boże (1 Moj 1, 27), co oznacza, że pełnia naszego szczęścia, człowieczeństwa, jest możliwa tylko w jedności z Bogiem, naszym Stwórcą, który jakby „zaprojektował” nas do relacji ze sobą.

Każdy człowiek podobny jest do biblijnego Adama, który, gdy zgrzeszył, ukrył się przed Bogiem, oddalił się od niego. A to owocuje lękiem przed śmiercią. Bóg, tak samo jak w tej opowieści z biblijnego raju, jest tym, który zwraca się do człowieka pierwszy, szuka go na wszystkich jego ścieżkach, by zaprosić do więzi ze Sobą. Bóg pyta: gdzie jesteś? – czekając na ludzką odpowiedź. Człowiek może odpowiedzieć, ponieważ został zapytany, usłyszał wołanie: Adamie, gdzie jesteś? To pytanie otwiera przed nim perspektywę zbawienia, więzi z Bogiem. A w świetle tej perspektywy śmierć traci swój oścień (por. 1 Kor 15, 55-57).

Śmierć zawiera w sobie niepewność, jakiś mroczny lęk przed nieznanym, które zostają przezwyciężone dopiero światłem wiary. Potwierdza to ewangeliczna opowieść o spotkaniu Zmartwychwstałego Jezusa z wątpiącym Tomaszem (por. Jn 20, 24-29). Tomasz uwierzył dlatego, że zobaczył Jezusa i dotknął Jego ran. Jednak w perspektywie niniejszych rozmyślań o śmierci kluczowe są słowa Jezusa: „Uwierzyłeś, bo mnie ujrzałeś; błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” (Jn 20, 29). Gdyby więc prawda o Zmartwychwstaniu Jezusa, która jest również obietnicą naszego zmartwychwstania (por 1 Kor 15, 20), czyli przekroczenia granicy śmierci, sprowadzała się to „pewności” charakterystycznej dla nauk przyrodniczych (możliwość badania zjawiska Zmartwychwstania, tak jak zrobił to Tomasz przez obserwowanie Jezusa, rozmowę z Nim i dotknięcie Jego ran) wtedy wiara byłaby podporządkowana władzy rozumu. A jak już wiemy z wcześniejszych rozważań, ludzki rozum nie jest w stanie wznieść się poza – przejawiającą się kategoriach czasu, miejsca i przestrzeni – fizyczność świata. Do tego potrzeba nam skrzydeł wiary. Na to wyraźnie wskazuje Jezus, który nielicznym objawił się na sposób dotykalny, rozmawiając z nimi. Ludzkie zmagania z tajemnicą śmierci wpisane są w słowa „błogosławieni, którzy nie widzieli a uwierzyli”. „Trwoga śmierci” zostaje zwyciężona przez wiarę w Chrystusa, „który śmierć zniszczył, a żywot i nieśmiertelność na jaśnię wywiódł przez ewangelię” (2 Tm 1, 10). I chociaż śmierć jest obecna w naszym życiu, to jednak nie odnosi nad nami zwycięstwa – nie napawa lękiem przed nicością, czy nieznanym (por. Jn 11, 25-26).

W Piśmie Świętym – na przykładzie życia Apostoła Pawła – możemy zobaczyć jak światło wiary zwycięża mrok śmierci. Paweł pisał: „Dla mnie życiem jest Chrystus, a śmierć zyskiem” (Flp 2, 21). Śmierć w optyce wydarzenia Chrystusa traci swoje „żądło” (por. 1 Kor 15, 55-57). Dla chrześcijan śmierć nie jest kresem, lecz zaśnięciem w Chrystusie: „A nie chcemy, abyście byli w niepewności co do tych, którzy zasnęli, abyście się nie smucili, jak drudzy, którzy nie mają nadziei. Albowiem jak wierzymy, że Jezus umarł i zmartwychwstał, tak też wierzymy, że Bóg przez Jezusa przywiedzie z nim tych, którzy zasnęli” (1 Tes 4, 13-14).

Powyższe słowa należy uzupełnić świadectwem autora Listu do Hebrajczyków, który podkreślał, że w doświadczeniu śmierci objawia się prawda o nas i naszej wierze. „Pamiętajcie na wodzów waszych, którzy wam głosili Słowo Boże, rozpatrując koniec ich życia, naśladujecie wiarę ich” (Hbr 13, 7). Śmierć jest więc prawdziwym testem naszej wiary.

Czym jest śmierć? Powyższe rozważania doprowadziły nas do tego, że człowiek nie może mierzyć się z tym pytaniem nie uwzględniwszy perspektywy teologii, a mówiąc ogólnie religii. Co więcej, same zjawisko śmierci jawi się jako wydarzenie, przez które „prześwituje inny świat”. W ten prześwit można zajrzeć tylko dzięki wierze, ponieważ zniewolony kategoriami czasu, miejsca i przestrzeni umysł nie pojmie tego, co mu się w doświadczeniu ludzkiej śmierci odsłania. Wiara zaś powstaje i żyje dzięki relacji z Bogiem, wsłuchiwaniu się w Objawienie „wiara jest ze słuchania, a słuchanie przez Słowo Boże” (Rz 10, 17).

W perspektywie wiary śmierć jest paschą. Słowo pascha oznacza przejście. Przejście od bezsensowności do sensowności, od niepokoju do pokoju, od zagubienia do ocalenia, od niewoli do wyzwolenia, od śmierci do życia. Znaczenie słowa pascha w teologii dopełnia się w wydarzeniu Jezusa Chrystusa, Jego życiu, nauce. On jest wzorem dla każdego człowieka, jego przewodnikiem, mistrzem. Dlatego nie można zrozumieć siebie samego, ludzkiej egzystencji a zwłaszcza śmierci bez Jezusa Chrystusa. Pascha Jezusa jest naszą Paschą. Oznacza to, że i my w Chrystusie i przez Chrystusa uczestniczymy w Jego zwycię­stwie nad śmiercią i bezsensownością. Z Chrystusem przeszliśmy ze śmierci do życia; z niewoli lęku i strachu przed tym, co kryje się za bramą śmierci do wolności i nadziei na spotkanie z Bogiem oraz naszymi braćmi i siostrami, którzy zmarli.

Przypisy:

(1) L. Kołakowski, Jeśli Boga nie ma, Kraków 1988, ss. 216-217.

(2) L. Łysień, Religia, ateizm, wiara. Problematyka filozofii Boga w XIX i XX wieku, Kraków 2004, s. 161.

(3)  J. Tischner, Filozofia dramatu. Wprowadzenie, Kraków 1998, s. 234.

(4) Por. G. Strzelczyk, Szachy ze Złym, „Tygodnik Powszechny” 2011, nr 41, s. 16.

Artykuł opublikowano w miesięczniku „Pielgrzym Polski”, nr 3-4, 2013.